Atha
Administrator
Dołączył: 02 Lip 2005
Posty: 7094
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: popadnie
|
Wysłany: Pią 23:34, 27 Sie 2010 Temat postu: Gdy przychodzi czas się rozstać |
|
|
Powiem szczerze, że stanęły mi łzy w oczach, po przeczytaniu tego artykułu na myśl, że kiedyś przyjdzie taki dzień. Chyba serce mi pęknie. Ale uwazam, że to mądry artykuł. Może się przydac osobom, które borykają się z tym problemem. Dlatego daję do tego działu.
Cytat: | Każda decyzja o śmierci psa jest bardzo osobista i zależy od kontekstu i okoliczności. Ale oto, co naprawdę myślę: psy nie mają głosu. Nie przemówią. W tym tkwi największa różnica między naszymi dwoma gatunkami. Nie mogą powiedzieć, kiedy przyszedł czas umierania, nawet gdyby były zdolne do tak abstrakcyjnych rozważań. To jest coś, o czym musimy decydować za nie, najlepiej, jak potrafimy, ważąc miłość, współczucie i zdrowy rozsądek.
Jack, który sprzedaje antyki na północy stanu Nowy York,jest przystojnym, pogodnym chłopakiem. Ale kiedy lekarz weterynarii zdiagnozował u jego dwunastoletniego czarnego labradora Schuylera raka żuchwy i powiedział, że rokowania są niepomyślne, Jack zalał się łzami. Był tak przybity, że musiał zadzwonić do swojej dziewczyny, aby przyjechała i odwiozła jego i psa do domu.
Zadzwonił do mnie później, tego samego wieczoru. Przerywana szlochami i chwilami milczenia, nasza rozmowa trwała prawie godzinę.
- Naprawdę nie wiem, co robić - powiedział Jack. - Przyjaciele radzą, abym zabrał go do Penn albo Cornell na chemioterapię. Moja dziewczyna uważa, że powinienem zastosować medycynę alternatywną, może jakiś rodzaj homeopatii. A ja nie potrafię nawet o tym myśleć. Uśpiłeś kiedyś jakiegoś psa? Jak podjąłeś decyzję? Nie chcę, żeby cierpiał, ale nie wyobrażam sobie, bym miał go stracić.
Koszmar jaki przeżywał, pogłębił się jeszcze bardziej w ciągu kilku następnych tygodni, kiedy rozważał, co ma robić, i kiedy zewsząd spływały dobre rady. „Nie słuchaj weterynarzy - argumentował jeden z przyjaciół - i zmień dietę". „Tylko chemioterapia" - przekonywał drugi. W Internecie grupy dyskusyjne opisywały cudze doświadczenia z rakiem u psów wraz z heroicznymi wysiłkami ludzi, którzy po prostu za nic nie ustaliby w walce o życie swego ulubieńca.
Kiedy nasz przyjaciel zapada na zdrowiu, co jest nieuniknione wcześniej czy później, jak dużo powinniśmy wiedzieć? Jak wiele poświęcić - czasu i pieniędzy? Jak dużo możemy znieść? Jak wiele poszukiwań, starań, myślenia przystoi poświęcić jakiemukolwiek zwierzęciu, choćby nie wiem jak wspaniałemu, w świecie z tyloma ludzkimi problemami? Powinno się to przemyśleć.
Kiedy sam przeglądałem liczne strony, które odwiedzał Jack - to chyba zdrowy odruch, że ludzie w podobnej sytuacji zwracają się do innych po informacje - zdumiałem się,jak bardzo są mylące i sprzeczne. Stara mądrość głosi, że powinno się być czujnym i krytycznym, ale nie mówi nam,jak przefiltrować całą tę wiedzę i jak ją porównać z zaleceniami profesjonalistów.
Jack czuł się winny, kiedy czytał o ludziach, którzy wozili swoje psy do Kanady lub Meksyku na specjalne kuracje, latali z nimi do Europy na wizyty u specjalistów, sprowadzali zioła z Chin i poszukiwali masażystów, parapsychologów i bioenergoterapeutów.
- Jedyne zalecenie, jakie słyszę - relacjonował Jack - brzmi: „Nie poddawaj się. Nigdy".
Rozmawialiśmy kilkakrotnie, a Jack miotał się między różnymi możliwościami, o jakich słyszał. Jego weterynarz radził, aby uśpić Schuylera, zanim jego stan bardzo się pogorszy, ale Jack się nie zgodził. Zrobi to, „kiedy Schuyler będzie gotów", powiedział. Lekarz uszanował wolę Jacka, ale ostrzegł, że jego zdaniem nikt nie zdoła zrobić dla tego psa zbyt wiele.
Jack zawiózł Schuylera do odległego o trzysta kilometrów gabinetu, gdzie inny specjalista potwierdził opinię pierwszego weterynarza. Potem skonsultował się z alternatywnym praktykiem w Massachusetts, który nie zgodził się z tamtymi diagnozami i zalecił akupunkturę oraz radykalną zmianę diety na wyłącznie surowego indyka.
Rozmawiał także z przyjacielem, a ten zapewnił go, że Schuyler powie, kiedy nastanie jego czas; trzeba obserwować i wsłuchiwać się w psa dla pozyskania wskazówek. Czy sądzę, że to właściwa droga?
Szczerze mówiąc, nie powiedziałem wszystkiego, co myślę. Jack cierpiał wystarczająco dużo. Nie potrzebował wykładu.
Każda decyzja o śmierci psa jest bardzo osobista i zależy od kontekstu i okoliczności.
Ale oto, co naprawdę myślę: psy nie mają głosu. Nie przemówią. W tym tkwi największa różnica między naszymi dwoma gatunkami. Nie mogą powiedzieć, kiedy przyszedł czas umierania, nawet gdyby były zdolne do tak abstrakcyjnych rozważań. To jest coś, o czym musimy decydować za nie, najlepiej, jak potrafimy, ważąc miłość, współczucie i zdrowy rozsądek.
Najwspanialsi lekarze weterynarii rozumieją, że znamy swoje psy lepiej niż ktokolwiek inny, łącznie z nimi.
- Kiedy ktoś, kto kocha swego psa tak jak ty, mówi mi, że już nadszedł czas, zwykle to akceptuję - powiedziała mi moja pani weterynarz, gdy rozważałem uśpienie jednego z moich żółtych labradorów. - Słyszę, jak bije jego serce, ale nie potrafię tak naprawdę powiedzieć, kiedy życie straciło dla niego jakikolwiek urok.
Nie mogłem patrzeć na swoje piękne labradory, z których jeden miał wadę serca, a drugi raka, w oczekiwaniu, aż powiedzą: „Już czas". Uważałem, że odpowiedzialność i podjęcie decyzji spoczywają na mnie.
Uśpiłem je, zanim poznały długotrwałe cierpienie - to mój wybór, a nie zalecenie dla innych. Ludzie, którzy dzielą swoje życie z psem, powinni jednak od samego początku wiedzieć, że pewnego dnia będą się musieli zmierzyć z taką sytuacją.
Jest to chyba najbardziej osobista decyzja, jaką kiedykolwiek podejmuje właściciel zwierzęcia. Jack utrzymywał Schuylera przy życiu przez kolejne dwa miesiące, aż szczęka psa spuchła jeszcze bardziej. Kiedy zadzwonił do mnie ponownie, powiedział, że najwyraźniej to już koniec i że zamierza poprosić weterynarza o uśpienie. Podczas następnej rozmowy telefonicznej wyznał, iż była to najokropniejsza decyzja w jego życiu, tak bolesna, że postanowił nigdy więcej nie brać żadnego psa. Odparłem, że byłoby szkoda.
Taka już jest natura psów, że żyją o wiele krócej od nas - przeciętnie około ośmiu lat. Posiadanie i kochanie psa wiąże się ze zrozumieniem, że po latach wypełnionych lojalnością, miłością i poświęceniem nastaje dzień smutku i straty. Jest to integralna część współistnienia, tak jak wychodzenie na spacer.
I nie ma w tej sprawie ani podręczników, ani poradników. Są różne punkty widzenia z równie silnymi argumentami. Pewien znany mi lekarz weterynarii powiada, że psa należy poddać eutanazji, „kiedy nie może już prowadzić właściwego psu życia". Inny twierdzi, że należy je zabijać, zanim naprawdę zaczną cierpieć. Jeszcze inni nigdy, pod żadnym pozorem, nie zgodzą się na uśpienie. Pewna hodowczyni twierdzi, że usypia psa, „kiedy cierpienie odbiera mu wszelką radość życia", a trenerka, którą bardzo szanuję, wierzy, że pies powinien żyć dopóty, dopóki może jeść.
Jeszcze inna koleżanka i miłośniczka psów twierdzi, że zawsze wie, kiedy nadszedł ten czas:
- Kiedy dusza ucieka z ich oczu.
Nie należę do tych, co wierzą, że psy mają duszę albo że spotkamy się z nimi w następnym życiu, ale rozumiem, co ma na myśli. Większość z nas wie, że najgłębsze instynkty w naszych zwierzętach, zainteresowanie ludźmi, jedzeniem, wiewiórkami, pływaniem - cokolwiek - stanowią część ich indywidualnego ducha. Kiedy to znika, można powiedzieć, że „dusza" psa odeszła.
Gdy Orson przestanie kleić się do mnie, będę się zastanawiał, czy to już czas. Albo kiedy Rose zaniecha śledzenia ruchu owiec. Lub Ciem straci zainteresowanie taplaniem się w błotnistych bajorach.
Ale znam także innych właścicieli - a ich liczba stale rośnie, jeśli wierzyć weterynaryjnym statystykom - którzy za wszelką cenę starają się utrzymać swoje psy przy życiu tak długo, jak tylko jest to możliwe.
Zbierając materiały do poprzedniej książki, odwiedziłem pogotowie z oddziałem klinicznym, gdzie na OIOM-ie leżało sześć podłączonych do respiratorów psów. Ich właściciele - jak wyjaśniła lekarka - po prostu nie mogli znieść myśli, że mieliby je stracić. Źle na nią działał widok bezwładnych psich ciał. Na mnie również. Czy to aby na pewno były dobroć i miłosierdzie?
Może takie postępowanie nie powinno dziwić, skoro doszliśmy do punktu, w którym zaczęliśmy postrzegać nasze psy jako równych ludziom członków rodziny, kumpli zapewniających większe wsparcie duchowe niż przyjaciele i współmałżonkowie,jako istoty dające więcej zadowolenia niż praca i więcej zrozumienia, niż możemy znaleźć u kogokolwiek innego. Ludzie popadają w rozpacz z powodu utraty psa, tym trudniej więc im się zdecydować, kiedy i jak go uśpić. Dlatego coraz bardziej desperacko poszukują środków na przedłużenie psiego żywota.
Decyzja o eutanazji dotyka najgłębszych partii naszego przywiązania, porusza skomplikowane uczucia i pragnienia. Tak jak ze wszystkim, co dotyczy współistnienia z psami, tak i w tym przypadku powinniśmy zachować umiar i trzeźwość, wyrobić sobie wewnętrzny system kontroli, by utrzymać naszą miłość we właściwych proporcjach i pamiętając o własnej odpowiedzialności, podejmować decyzje najlepsze dla naszych psów. Czy robimy to, co jest dla nich najlepsze? Czy też najlepsze dla nas? Niełatwo to rozstrzygnąć.
Jako właściciel trzech psów robię dla nich więcej, niż mogę, żeby utrzymać je w zdrowiu i witalności. Zrobię prawie wszystko, aby im było dobrze i żeby zostały ze mną jak najdłużej. Rozmowy z Jackiem i innymi właścicielami przypomniały mi jednak, że psy nie są ludźmi. Żyją o wiele krócej od nas. Ich śmierć, choć niewymownie bolesna, nie powinna być porównywana ze stratą człowieka. Jedna z najistotniejszych różnic polega na tym, że to my podejmujemy decyzję.
Kochanie psa oznacza również doświadczenie śmierci. I zaakceptowanie faktu, że nigdy nie spoczywa na nas większa odpowiedzialność niż wówczas, gdy stają one w obliczu swego końca.
Fragment [z:] Jon Katz, "Wszystko, co usłyszałem od moich psów" |
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|