Luna_s20
PieskiŚwiat
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 19:28, 19 Sie 2010 Temat postu: Młodzieniec Wrzechjamniczy |
|
|
Pierwsze co pamiętam to zapach. W ogóle to był dziwny czas dla mnie. Okazało się że świat jest ogromny. Był tak wielki, że mojemu rodzeństwu starczało miejsca nawet tyle, by nie dotykać mnie łapami. Wszyscy pachnieliśmy tak samo, a jednak każde z nas inaczej. Każde pachniało sobą, ale też mamą. Uwielbiałem wtulać się w jej brzuszek. Był taki gładki jak ja. I tak samo ciepły. Wtedy jeszcze nie wiedziałem w jakim żyję błędzie. Aż przyszedł dzień kiedy po raz pierwszy to zobaczyłem. To było takie piękne. Mama mówiła że to jest buda. Dziwne słowo, ale szybko skojarzyłem że oznacza miejsce do spania. Byłem taki niecierpliwy. Oczy bolały mnie od światła które widziałem. Ciekawe czy mama wiedziała że tam, trochę dalej jest światło. Chyba nie, bo nigdy przed nim nie uciekała, nie zamykała oczu. W każdym razie byłem szczęściarzem. Widziałem światło i mamę, drewno... To wszystko było takie piękne! Pewnego dnia mama wyszła na zewnątrz, jak codziennie. Znów wkoło budy pojawiły się te dziwne dźwięki. Zawsze jak było je słychać mama wychodziła i znikała na trochę, a później spała i była bardzo zadowolona. Ale tego dnia było inaczej. Zajrzała znów do budy i powiedziała "chodź". Tylko do mnie. Popatrzyłem na rodzeństwo. Spali smacznie, przytuleni. Było im ciepło. Z zewnątrz czuć było chłód. Ale ciekawość zwyciężyła. Poszedłem za nią. Pamiętam że tarłem brzuchem o wejście do budy. To bolało.
Pierwszy raz w życiu poczułem ból. Wcale mi się nie spodobał. Światło robiło na mnie dużo lepsze wrażenie. Od tej pory postanowiłem unikać bólu i tego co go powoduje. Świat był przeogromny! Większy ode mnie, od mamy, i nawet od naszej budy. Był tak wielki że nie starczyłoby mi siły żeby przejść na jego koniec.
Przede mną pojawił się dziwny pies. Wcale nie wyglądał jak mama ani jak cokolwiek co widziałem. Cały był owinięty posłaniem, stał na dwóch łapach i wydawał z siebie dziwne dźwięki... Zaraz! Przecież to te same dźwięki które słyszałem gdy mama wychodziłą z budy. "Mamo, ten pies jest za duży, ja nie chcę się z nim bawić" - powiedziałem. "Głuptasie, to nie jest pies. To człowiek. Pan. Pan to ważna osoba. Przekonasz się." Mówiła obchodząc mnie w koło. Potem podeszła do Pana a on wyciągnął łapę i przeciągnął po jej głowie. Wyglądała na zadowoloną. Patrzyła na mnie. Czyżbym miał zrobić to samo? No dobrze, co mi szkodzi. Skoro jej się nic nie stało... To było nawet przyjemne. Pan znowu wydawał z siebie dziwne dźwięki. Później mama powiedziała mi że człowiek tak rozmawia. Dodaje do tego głos. Co za dziwne stworzenie. Skoro go widzę oczami to głos jest zbędny. Ale to jego sprawa. I co? Ja mam się niby uczyć co oznacza ten głos? Ludzie mają tyle zbędnych dźwięków które w ogóle nie oddają tego co im siedzi w głowie. Co za dziwne istoty.
Z czasem przyszło mi się jednak przekonać, że rozmawianie w ich języku bardzo się opłaca. Wtedy jest się ślicznym. Mama mówiła że to bardzo dobre słowo, oznacza że będę głaskany. A głaskanie to jedna z najlepszych rzeczy jakie wtedy znałem. Czas mijał a ja rosłem i rosłem. Byłem już prawie tak duży jak królik i mama była ze mnie dumna. Byłem największy i najsilniejszy. Mogłem z powodzeniem odebrać braciom zabawkę albo nawet miejsce przy mamie. Zawsze to mnie pierwszego wylizywała po posiłku. A ostatnią siostrę. To była bardzo dziwna siostra. Jej futerko całe było w takim kolorze jak moje łapki. Była bardzo mała i jasna. Raz ją odepchnąłem od mamy, ale ona zamiast walczyć siedziała z boku i się trzęsła. Głupio mi było. Co to za zabawa walczyć z kimś kto nie broni się wcale? Od tej pory nie odpychałem jej. Chyba była smutna. Chciałem się z nią bawić ale wszystkiego się bała. Bała się nocy, człowieka, piszczącej zabawki, i deszczu. Mama przestała ją wylizywać. Mówiła że ona przestanie się ruszać. Jak na mój gust to ona już dawno przestała...
Pewnego poranka stało się coś dziwnego. Obudził mnie hałas. Wyszedłem pierwszy zobaczyć co to takiego. Przy płocie stało coś dziwnego, jeszcze nigdy nie widziałem tego w naszym ogródku. Zawsze biegało na zewnątrz. Zawołałem mamę, żeby też zobaczyła to dziwne zwierzę. "To nie zwierzę, kochanie. To auto. Goście przyszli."
"A co to są goście?" - "To tacy ludzie którzy cię głaskają i dają różne rzeczy ze stołu". "A co to jest stół?" -"Sam kiedyś zobaczysz. To miejsce w domu na którym ludzie kładą najsmaczniejsze rzeczy, takie których nam nie wolno ruszać." -"To ty byłaś w domu?" -"Jasne, mieszkam tam zawsze gdy nie mam dzieci".
Ludzie wychodzili z auta. Dwoje dużych i dwoje małych. Podchodzili do nas i przyglądali się... Mieli dziwne pyszczki, jak mama kiedy się zmęczy. Mama w międzyczasie opowiadała, że to jest mina którą robią jak się cieszą, i że jak się jej nauczę, to będą się cieszyć często. Ludzie podobali mi się coraz bardziej, szczególnie gdy ci mniejsi dali mi dziwną, pachnącą rzecz. Mama mówiła że to jedzenie. Ale wcale nie wyglądało. Było jakieś takie bez smaku.
"Połknij to, to czekoladka" - powiedziała mama. Faktycznie, po chwili zrobiła się smaczna. Postanowiłem zdobyć więcej czekoladek.
Z tego co mama mówiła, smaczne rzeczy były na stole. Tylko jak ja rozpoznam stół? Grunt żeby się dostać do domu. To akurat było proste. Mama mówiła że nie wolno ruszać rzeczy ze stołu. Nie wiedziałem co by się miało wtedy stać, ale wolałem nie chwalić się ludziom swoimi zamiarami. Wszedłem najciszej jak umiałem. Ale tam i tak było głośno. Mali ludzie piszczeli a więksi szczekali. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. I wtedy go znalazłem. Stół. Rozpoznałem go bez problemu. Stał na samym środku. Choćbym oślepł, znalazłbym go po zapachu. A dookoła stało wiele małych stołów na które z łatwością można było wskoczyć, by być bliżej przysmaków.
Heh, czego ci ludzie nie wymyślą. Aż tacy są zazdrośni o jedzenie? Przecież zawsze jak wychodzą na zewnątrz, wracają z jedzeniem. A to oznacza że tam, za ogrodem, musi go leżeć bardzo dużo. Może nie chce im się chodzić. Ale cóż, nie było czasu na rozmyślanie. W każdej chwili mogli wrócić i sami wszystko zjeść.
Wskoczyłem na mały stolik, stamtąd na stół. Ile tam było wszystkiego! Czekoladki, mięso, i dziwny biały słodki proszek w szklanym naczyniu, Ten proszek kusił mnie najbardziej. Mięso w końcu dostawałem ciągle. Spróbowałem raz i drugi. Smaczne. Zacząłem jeść nie zwracając uwagi na nic. W głowie mi szumiało od niego, język drętwiał, ale słodki smak w gardle kusił coraz bardziej. W pewnym momencie poczułem uścisk na karku. "AAAaaaa ratunku, coś mnie porywa!!!"- krzyczałem na całe gardło. Do pokoju zbiegli się ludzie. Patrzyłem w dół i widziałem nogi. To nie moje, na pewno, bo ja miałem tylko łapy. Czyli to człowiek mnie trzyma... "Puść, proszę..."-skomlałem ale uścisk robił się silniejszy. To nawet nie bolało ale było takie upokarzające. Człowiek pokazał mi biały proszek i szczekał coraz głośniej. Widziałem że jest wściekły. Ale inni mieli te zadowolone "głaskające" miny i poszczekiwali radośniej... Nie wiedziałem co mnie czeka. Człowiek upuścił mnie. Upadek z tej wysokości sprawił, że poczułem pieczenie w łapach. Postanowiłem uciekać póki czas. Krzyk wydarł się ze mnie przy tym samoistnie, bo tchórzem to ja nie jestem oczywiście. Tylko czasem jak się zziajam to organizm reaguje w ten sposób. Heh, tyle krzyku o trochę proszku, zjadłem przecież mało, resztę mogą sobie wziąć. Pamiętam tylko że krzyczeli za mną, powtarzały się słowa "zrobiłeś"... to chyba znaczyło że są niezadowoleni. I słowo "Bruno"... Zapytam później mamy...
Wpadłem do budy zdyszany ale szczęśliwy że uciekłem. Więc ludzie potrafią być boleśni. W życiu bym w tamtym czasie się tego nie domyślił. Zawsze podawali mi tylko jedzenie. Mama siedziała przy siostrzyczce. A ta jakby odżyła, przechadzała się po braciach z niewinną miną. Po chwili ułożyła się wygodnie wśród nich. Nie czekaliśmy długo na ludzi. Przyszli zaraz za mną. Pewnie nadal będą na mnie szczekać. Ale nie! Pan schylił się, już miałem się skulić ale on ominął mnie i złapał moją siostrę. Mama podeszła do nich i patrzyła uważnie. Merdała ogonem. Po chwili wróciła a ludzie z moją siostrą odeszli.
"Coś ty zrobił łobuzie?" - zapytała niezadowolona. "Miałeś iść z nimi do auta. To miał być twój własny Pan!" - "Nic, tylko byłem na stole." - mama powinna gniewać się za to nieposłuszeństwo ale tylko patrzyła pobłażliwie. Mówiła co podsłuchała. A miała już dwa lata i rozumiała wiele ludzkich słów. Ponoć Pan poprosił ją by pokazała mnie, dowiedziałem się też że Bruno oznacza moje imię. Ale wzięli siostrzyczkę bo przestraszyli się że jestem łobuzem. Więc Pan dał im siostrę, bo była najspokojniejsza. Wyszedłem z budy. Patrzyłem jak niosą ją ze sobą. Wchodzili do auta. Razem z nią. Teraz będzie miała swojego Pana na zawsze, i nie przestanie się ruszać. Tak powiedziała mi wtedy mama. Była smutna chyba. Uważała że jestem jej najlepszym dzieckiem, i chciała żebym poszedł z nimi do auta. Była przekonana że wtedy trafię do domu. Opowiadała że ją spotkało dokładnie to samo. Pewnego dnia ludzie zabrali ją od mamy, a później wsadzili do auta. Gdy wyskoczyła była już tutaj, i została na zawsze. Jak dla mnie - mogłem sobie zostać tutaj. Nic mi nie brakowało. Byle by tylko więcej nie chwytali mnie za kark.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Luna_s20 dnia Czw 19:34, 19 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|